Dopuszczę się śmiałej tezy, metafory takiej, że kariera zawodowa podobna jest do A4. Autostrady takiej, nie formatu kartki. Otóż jadąc A4 zdarza się, że sunę sobie lewym pasem z prędkością jaka dla mnie jest wygodna, zgodnie z przepisami o ruchu drogowym ma się rozumieć, aż tu wtem w lusterku widzę, że dogania mnie jakieś Ferrari. Co wtedy robię? Przy najbliższej okazji, zjeżdżam na pas prawy trochę zazdroszcząc osiągów, trochę podziwiając piękno maszyny. Potem wracam na lewy, może się tak zdarzyć, że wyscigówka rozpędziła maruderów i ja też nabieram większego tempa.
Zdarza się też tak, że zamiast Ferrari przyplącze się jakaś Skodzianka. I przyczepi się zderzaka, i mruga światłami, i podjeżdża tak blisko, że kierowca niemal wpycha mi się na kolana. Co wtedy? Otóż mam wybór, mogę zjechać byle pozbyć się natręta, a mogę też przyspieszyć, wtedy on zostanie znacznie w tyle.
Jak to się ma do kariery zawodowej? No więc zdarza się tak, że ktoś nas w tejże karierze wyprzedza. Jest młodszy, zdolniejszy, słowem, ma lepsze osiągi. I co? No nic. Należy zdecydować jakie tempo jest dla mnie wygodne, z różnych przyczyn to nie prędkość może być najważniejsza. Zamiast więc życzyć Ferrari, żeby rozwalił się na najbliższym drzewie, warto zastanowić się jaki jest koszt zwiększenia prędkości. Mojej prędkości. Czy to dla mnie ma znaczenie? Co warto jest temu poświęcić?
Może się okazać, że od tej wyścigówki można się czegoś nauczyć, zawsze wtedy warto jest z tego skorzystać.
To samo dotyczy upierdliwej Skody. Czasem ktoś siądzie mi na ogonie i ciągnie w dół. Wtedy też mam wybór – olać, odpuścić, zaoszczędzić sobie nerwów? Czy robić swoje, a natręt w końcu odpuści?
W mojej karierze zawodowej zdarzyło mi się spotkać kilka wyścigówek, są takie, które podziwiam i od których wiele się nauczyłam. I zdarzyło mi się kilku Januszy lewego pasa… Od nich też można się czegoś nauczyć. Co najmniej wytrwałości, niezachwianej wiary we własne możliwości, odrobiny brawury. Najważniejsze to pamiętać dokąd się jedzie i po co.