W moim nowym samochodzie jest wiele nowych, sprytnych funkcji. Okazuje się, że czasem sprytniejszych od kierowcy. I tak np system nawigacji odpalał mi się zawsze w trybie nocnym, w sensie na czarnym tle pokazuje drogę w stonowanych kolorach. Uznałam, że tak już ma i nie wnikałam. Wnikać postanowił mój mąż i zażyczył sobie, żebym mu przestawiła ten ekranik na tryb dzienny. Ile ja się nastukałam w ten ekranik w poszukiwaniu opcji zmiany trybu na dzienny! Przeczytałam całą instrukcję, nigdzie nie było o przełączaniu trybu z nocnego na dzienny i z powrotem. W desperacji sięgnęłam więc do wujka Google, a tam na jakimś forum okazało się, że ktoś miał już kiedyś podobny do mojego problem i poradzono mu „wyłącz światła”. Jak to wyłącz światła?! Co ma jedno do drugiego? No ale co mi tam, spróbujmy, mówię mężowi, żeby wyłączył światła, on protestuje mówiąc, że w tym kraju przecież w dzień jeździ sie na włączonych, każę mu nie dyskutować i wyłączyć a tu pyk, nawigacja przestawia się sama na tryb dzienny. Hmmm….
Mój nowoczesny samochód ma światła led, które włączają mu się automatycznie. A ja, dużo mniej nowoczesna i nienawykła do takich zautomatyzowanych rozwiązań, niejako z przyzwyczajenia, zawsze ręcznie włączałam światła. Nawigacja sama z siebie nie wie kiedy jest dzień, a kiedy noc, a dokładniej, nie oblicza kiedy w moim rejonie geograficznym, o danej porze roku, zaczyna się robić ciemno. Komputer pokładowy zaprogramowano więc dość sprytnie zakładając, że jak jest ciemno to kierowca włącza światła. Dzień jest więc wtedy kiedy światła są wyłączone. Proste? Proste. Samochód jest francuski, we Fracji w dzień nie ma obowiązku świecenia.
To rozwiązanie było tak proste, że nigdy w życiu sama bym na to nie wpadła. Pora więc na morał. Czasem najprostsze rozwiązania najtrudniej zauważyć…
Do tego w tej historii wychodzi jeszcze jedna moja cecha, a mianowicie nadgorliwość. Nie wystarczy, że mam w samochodzie światła dzienne, które zapalają się automatycznie. Nie, ja muszę jeszcze włączyć ręcznie. Sama muszę włączyć. Bo jak sama czegoś nie zrobię, to nie będzie zrobione. Albo będzie zrobione niewystarczająco dobrze. Wychodzi potrzeba kontroli i ogólna zosiosamosiowatość.
Drogi czytelniku, w życiu czasem trzeba umieć odpuścić. Czasem trzeba wyluzować, a może się okazać, że rozwiązanie samo się znajdzie. Może cały czas tam jest, ale go nie widzimy, bo przeszkadza nam nadgorliwość, potrzeba kontroli. Wreszcie, zawsze warto zapytać, może nie tylko ja mam taki problem? Może ktoś już znalazł proste rozwiązanie? A tak najbardziej, to w życiu trzeba umieć cieszyć się z jazdy.