Kilka lat temu uczestniczyłam w spotkaniu z nowym potencjalnym klientem. Wielka procedura, przetarg, kilka spotkań z rzędu, prezentacje, kuszenie wizją świetlanej przyszłości itp. Dla mnie wówczas wielka sprawa, całkiem nowe wyzwanie. Spotkanie przygotowane i poprowadzone przez handlowców. Znacie ten typ? Śliczni jak z obrazka, garniturek spod igły, markowe dodatki, fryzura taka, że czego bym nie zrobiła to czuję się przy nich potargana. Właśnie tacy byli. I ja – w ramach wsparcia operacyjnego. Znaczy oni się znają na sprzedawaniu, ja się znam na robocie. Jakby klient chciał zapytać o jakieś szczegóły to ja mam wiedzieć. Albo przynajmniej próbować. W komplecie siły uderzeniowej dokooptowano jeszcze jednego kolegę operacyjnego, na wypadek gdybym ja jednak nie wiedziała. On też raczej z obrazka. Ja potargana.
Cała taka procedura zajmuje sporo czasu, ogłoszenie przetargu, złożenie oferty, potem ze 2 rundy spotkań z wybranymi oferentami, no wielka machina. I potargana ja. Pojechałam podjarana na spotkanie z handlowcami, dzień przed planowanym spotkaniem z klientem. Przez cały dzień siedzieliśmy w ciasnej salce konferencyjnej na stołkach barowych i dopracowywaliśmy szczegóły prezentacji. Ja tam miałam ze 3 slajdy chyba do przedstawienia. Oni z 60… Przy każdym slajdzie pojawiały się merytoryczne uwagi Handlowca Nad Handlowcami typu czy aby na pewno kolorystyka tego slajdu jest odpowiednia. A może coś pogrubić? Dać na kolorowym tle? Jak na kolorowym to jaki kolor? Czy tu nie ma za dużo zielonego?
Zdradzę Wam, że zawodowo zajmuję się usługami informatycznymi, nie modą czy architekturą krajobrazu. Ale spoko, siedziałam na tym wysokim krzesełku, wisiałam właściwie, wydawałam z siebie fachowe pomruki na temat kolorystyki i co i raz dopadała mnie refleksja czy aby ogólnej kolorystyki naszych slajdów nie definiuje polityka firmy i czy na pewno koniecznie ja musiałam lecieć samolotem na drugi koniec Europy celem omawiania czy tło ma być zielone. Kiedy za oknem zaczynało zmierzchać okazało się, że ileś tam tych slajdów jest do poprawy. Kolory są ok, ale brakuje treści. Danych jakichś tam nie ma, a muszą być koniecznie, od zaraz, na jutro rano najpóźniej, bo przecież jutro spotkanie z klientem. Wówczas Handlowiec Nad Handlowcami poprosił Kolegę Niższego Rangą Za To Najładniejszego o uzupełnienie. Kolega Ładniutki rzucił okiem na proponowany do uzupełnienia slajd i rzekł w te słowa: „sorry, nie zdążę, piłkę mam”.
Jak to piłkę? To ja tu lecę specjalnie na to spotkanie, ja przygotowana od dawna, moje slajdy są dopracowane, że mucha nie siada, u niego brakuje danych, a on nie uzupełni, bo piłkę ma? Zamarłam w stuporze.
I chyba tylko ja, reszta zgromadzonych przyjęła to na luźnej gumie, jasne, piłkę ma, nie zrobi, no trudno, najwyżej bez tego slajdu pójdzie prezentacja.
Z perspektywy czasu sprawa wygląda dla mnie inaczej. Przetarg wygraliśmy. Czy zdecydowały o tym kolory naszych slajdów, dane na nich przedstawione, czy może poziom uczesania uczestników, tego się pewnie nigdy nie dowiem. Czy w związku z tym kolega powinien był odwoływać piłkę i naparzać w power pointa? Otóż kurna chyba nie warto. Warto natomiast cenić sobie swój czas. A dzień pracy podzielić na czas spędzany w pracy i ten prywatny. I nie rezygnować z prywatnego na rzecz wielkich przetargów. Może się bowiem okazać, że taki wybiegany handlowiec jest skuteczniejszy, niż handlowiec, który zarwał noc celem dopieszczania swoich slajdów.
Piękne!
PolubieniePolubienie
No właśnie, dlaczego jego piłka ma być mniej ważna od pracy? On żyje dla pracy czy dla piłki? 🙂
PolubieniePolubienie