Urodzinki

Zacznę od tego, że sam zwrot „urodzinki” przyprawia mnie o skurcz wątroby. I tym razem nie chodzi o hodowaną od lat marskość. Uporczywe zdrabnianie zwrotów wszelakich powoduje u mnie takie reakcje. Podobnie mam jak słyszę „pieniążki”. A że akurat w przypadku urodzinek w grę wchodzą grube pieniążki, reakcja alergiczna jest u mnie wyjątkowo silna.

Zacznijmy więc od tematu finansowego. Otóż na rynku jest szereg propozycji, których ceny kształtują się w przedziale od „w chuj drogo” do cen wręcz astronomicznych. Imprezkę dla dzieci organizują wszystkie sale zabaw, kulkolandie, przybytki uciechy, można dzieci zabrać do kina, na kręgle, na trampoliny, a także na strzelanie do siebie z laserów. Ta ostatnia opcja szalenie kusi mojego pierworodnego, wcale się mu nie dziwię, mam takie dni, że sama chętnie bym komuś strzeliła z lasera…

W tak zwanych moich czasach, czyli gdzieś pomiędzy mezozoikiem, a średniowieczem, szczytem wypasu było zaprosić kolegów do domu. Teraz trzeba zabrać sporą grupkę na lasery. Albo wrzucić w kulki, przy czym rodzice poszczególnych uczestników imprezy spodziewają się, że się ich potem odłowi. Także łatwo nie jest.

Poza kosztami, jedną z bardziej uciążliwych rzeczy jest to, że rodzice dzieci zaproszonych muszą tylko odstawić pociechę we wskazane miejsce, po czym mogą się ulotnić. Natomiast rodzice jubilata zazwyczaj jednak muszą być na miejscu i dzielnie znosić towarzystwo rozbrykanych i rozwrzeszczanych kilkulatków.

Alternatywą do urodzin w przybytkach uciechy sa oczywiście urodziny w domu. Cięcie kosztów, powrót do korzeni, te sprawy. Z drugiej strony jednak totalna rozpierducha, tabun małolatów wysadza w powietrze pokój pociechy, pluszaki fruwają pod dach, a do roku po imprezie właściwej człowiek znajduje w dość niespodziewanych miejscach rozsypane i zdekompletowane klocki Lego. No nie ma rozwiązania idealnego.

Co zrobić więc? Ano nic, znieść cierpliwie, przeczekać. Jest szansa, że za kilka, w porywach do naście lat, młodzież zażyczy sobie wyłącznie wolnej chaty do dyspozycji. A póki co, kulki, trampoliny lub rozpierducha. U nas obecnie ta ostatnia opcja. Nadmuchanych 75 balonów (liczyłam), sprawdzony przepis na tort oraz lista gości skrupulatnie notowana przez jubilata.

W Holandii jest taki zwyczaj, że z okazji urodzin życzenia składa się też matce. I ja ten zwyczaj szanuję! No bo umówmy się, kto tu się napracował? Najpierw żeby wydać na świat, następnie odchować, a finalnie te balony dmuchać, tort piec, a po wszystkim zbierać klocki? No raczej nie jubilat jednak…

Jedna odpowiedź na “Urodzinki”

  1. Na pewno impreza w chacie ma swoje plusy – przede wszystkim ekonomiczne. Jak się ma chatę i ogród – aż żal by nie wykorzystać posiadanej przestrzeni. Jak się ma 49 m2 to zostają kulkolandie 🙂
    W czasach mezozoiku, kiedy się zapraszało na swoje kolejne „naście” to z tego co pamiętam to było to zaproszenie na maksymalnie 5-6 osób. Z atrakcji były jakieś planszówki, przebieranki. Teraz dzieci są przyzwyczajone (niestety przez nas, dorosłych), że urodziny do sala zabaw, to piniata, to animator i inne takie. Może czas wrócić do korzeni…
    PS mam nadzieję, że za bardzo chaty Ci nie roznieśliśmy 😉

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: