– Wkurzyłeś mnie! Za dużo gadasz! – rzekła oburzona potomkini młodsza do swego starszego brata w drodze do placówek opiekuńczo-edukacyjnych. I nic, że wspomniany brat w czasie półgodzinnej drogi do szkoły odezwał się jeden jedyny raz. To było o jeden raz za dużo.
Ci, którzy znają moje dzieci wiedzą, że potomkini niestrudzenie zalewa świat potokiem informacji wszelakich. Dziewczyna przestaje mówić wyłącznie kiedy śpi, a i to nie zawsze, zdarza jej się mówić przez sen.
Syn natomiast jest człowiekiem cichym i precyzyjnym. Niewiele ma światu do zakomunikowania, za to jak coś powie, to już powie.
Jak to jest z tą komunikacją? Zastanowię się na moim własnym przykładzie. Korporacyjnym ma się rozumieć.
Drzewiej bywało, że jak pisałam maila to na 8 tomów, z bibliografią i posłowiem. Pilnie musiałam tłumaczyć, wyjaśniać, bronić racji najmojszych. Z zapałem godnym lepszej sprawy broniłam własnego zdania do upadłego. Nabawiłam się więc opinii osoby, która wprawdzie zna się na robocie, ale trudno się z nią współpracuje.
Ostatnimi czasy zaś, odpuszczam. Kiwam głową, zbywam milczeniem, nie tracę energii na czcze pogaduszki. Swoje wiem i tyle mi wystarczy. Nie ma co się kopać z koniem. Żyje mi się spokojniej, za to w pracy zaszeregowano mnie jako osobę, która może i robi robotę, za to kiepsko komunikuje.
I tak źle, i tak niedobrze. Gdzie jest więc ten złoty środek? Jak komunikować skutecznie, a przy tym nie wdawać się w przepychanki? Teoretycznie wystarczyłoby wybrać kilka kwestii, które są dla mnie najważniejsze i tych bronić jak niepodległości. Inne zaś zbywać mruknięciem. W sytuacji idealnej, zamiast mruknięcia werbalizować i oświadczać interlokutorowi, że otóż poruszana przez niego kwestia dla mnie jest nieistotna, wolę skupić się na innych aspektach, którymi są (tu wymieniam).
Oczywiście istnieje całkiem realne zagrożenie, że sprawy, które dla mnie istotne nie są, dla mojego rozmówcy są wręcz kluczowe i będzie nalegał na ich analizowanie i pogłębianie tematu. Co wtedy? Wtedy będziemy analizować i pogłębiać. Prawdopodobieństwo, że dwie osoby będą dokładnie te same sprawy uważać za najważniejsze jest znikome. Warto więc dowiedzieć się na czym zależy osobie, z którą przyszło nam pracować. I nie chodzi o to czy podzielam jej zdanie czy nie. Ważne że się dowiem. I w przyszłości niepytana będę analizować, nawet jeśli nie mam na to ochoty. Po co? Dla świętego spokoju. A może też ze względu na cień wątpliwości czy aby to zawsze ja mam rację.
Tyle w teorii. W praktyce zaś, naparzamy się nawzajem mailami, ukryci za zasiekami własnych biurek. W czternastoakapitowym dziele epistolarnym przekazujemy, że zasadniczo to nie mamy nic sobie do powiedzenia. Czasem sytuacja się zaostrza i wtedy sięgamy po broń ostateczną – dajemy w kopii szefa. + 10 do many. I tak oto płyną nam godziny, dni, pensja wpływa na konto, a my wychodzimy z biura w przeświadczeniu dobrze wykonanej pracy. Takie czasy.