Bywam czasem zapraszana na Ważne Spotkania Korporacyjne. Takie co to w programie mają wystąpienia różnych ważnych osób, które mówią ile firma zarobiła w ostatnim roku i ile zamierza zarobić w kolejnych latach. Liczby są duże, padają różne fachowe terminy z ekonomii, ważni panowie w garniturach kiwają głowami, że oto proszę, w takim miejscu pracujemy, no ogólnie atmosfera trochę jak w kościele.
Zauważyliście, że powiedziałam „panowie”? No właśnie. Wczoraj byłam. Normalnie miejscóweczka taka, że hoho. Siedziba główna, centrum Paryża, adres taki, że bardziej prestiżowo się nie da. Pierwszy raz tam byłam. Nie powiem, jarałam się trochę. Że siedziba, że o proszę, ten gość co tu idzie, to on jest członkiem zarządu, wiem, czytam te wszystkie organigramy. A tu idzie sobie, o. Powiedziałam dzień dobry, normalka, na jednym zakładzie robimy. I idę sobie dalej. A tu dywany mięciutkie takie. I kwiatki. I jeszcze ekspres do kawy, a do niego kolejka, jakby na kartki dawali. Koledzy też pod wrażeniem. Bo kawa dobra i za darmo. I jeszcze czekoladki do kawy też so. Teraz nastąpi chwila na obciach dnia: jak, no jak mi się udało uświnić mikroskopijną czekoladką, którą pakuje się bezpośrednio do paszczy? Dysponuję w tym zakresie wyjątkowym talentem, do końca dnia centralnie na białej bluzce mam czekoladowy rozmazany okruch. Możliwe, że widzę go tylko ja, ale nie to jest ważne, ważne, że wiem, że on JEST. Trochę się ze mnie podśmiewa w swoim czekoladowym okrucho-bycie. Że taka duża, a czekoladą się umazała. Ja taki mały, a proszę, przypuściłem desant i jestem, centralnie na środku, na białym.
Ale wracając do tematu. Na sali jest 80 osób – tak twierdzą organizatorzy, nie chciało mi się liczyć. W tym 8 kobiet – tu akurat liczyłam. Równo 10%. I co z parytetami? No dupa jakby.
Rozglądam się po zgromadzonych, dawno nie widziałam wszystkich w jednym miejscu, będzie jakoś z rok. Chłopakom posiwiały skronia, czoła coraz wyższe. Sypnęło kilka zmarszczek. Średnia wieku nam rośnie, bo jakoś nie widzę młodej krwi, skład prawie bez zmian. Uprzejma znajoma pyta czy przedstawić mnie komuś. W zasadzie to nie wiem, wszystkich już gdzieś kiedyś widziałam, ze wszystkimi wymieniłam się pozdrowieniami. Z tymi, z którymi zdarzyło się współpracować bliżej przystajemy na chwilę, żeby porozmawiać. Że otóż miło znów się widzieć. Kilka osób znam tylko z wymian mailowych lub telefonicznych. Idę więc do nazwiska dolepić twarz. Wiem już, że ten gość jest niski, a tamten miło się uśmiecha. O, i ten jeszcze, taki opalony. Rzeczywiście miał ostatnio out of office.
Ale co z dziewczynami? Otóż są. W mniejszości. Zawsze jest nas mniej. Zamiast nudnego służbowego garniturka spomiędzy rzędów gości wyławiam sukienkę w kwiaty. A tam dwa rzędy dalej pobrzękują długie kolczyki.
Zaczynają się przemówienia. Mówiłam już, że nam średnia wieku skoczyła. Widać więc jak niektórym oko leci. Tam ktoś znienacka przybija gwoździa. No co zrobić? Późno się robi. Występuje jakieś 10 osób. Mówią różnie. Jedni monotonnie odczytują tekst ze slajdów, inni sypią anegdotkami i na chwilę budzą przysypiających wybuchami śmiechu. Wśród występujących połowa to kobiety. Połowa! Nieważne więc, że na sali jest nas mało. Jak już jesteśmy to mamy coś do powiedzenia. Dajesz siostro!
Gdzieś tam w środku mam nadzieję, że za rok będzie nas jednak więcej. Pewności nie ma. Ale dawajcie dziewczyny! Przebijemy ten szklany sufit! Jak się nie da głową (bo przecież fryzury szkoda), to będziemy napierdzielać obcasem! Po coś te szpilki nosimy.
A dlaczego mi na tym zależy? I po co w ogóle to piszę? Poza wrodzoną grafomanią chodzi mi o wrodzony feminizm. O równe szanse. O to, żeby nikt nigdy nie mówił dziewczynom, że do czegoś się nie nadają. Że są za słabe, za głupie. Bo nie są. Bo zawsze mają wybór. Niech same zdecydują czy popylają w szpilkach na ważne korpo spotkania czy wolą w cichobiegach zapierdzielać z odkurzaczem na chacie. Ewentualnie w cichobiegach na spotkanie i w szpilkach z odkurzaczem. Albo milion innych opcji zawodowych, życiowych. ZAWSZE mamy wybór. I niech nikt Wam tego prawa wyboru nie odbiera dziewczyny.
Jako, że wszystko jest energią, nawet słowa, litery słowo Korporacja ma pejoratywny wpływ na ludzi, dlatego społeczeństwo w anegdotach, rozmowach mówi, że dość korporacji, nic dziwnego…
Corpora w starożytnej łacinie oznaczało dosłownie – bez duszy.
Informacji nie znajdziesz o tym w internecie, a przynajmniej mój research nie sięgał głęboko w ” Google ” Natomiast biblioteka narodowa jest najlepszym źródłem nie-powszechnych już informacji. Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie