Miałam do odebrania nowe okulary. Myślę sobie więc, podjadę w drodze do pracy. Mają otwarte od 9, spóźnię się trochę, ale za to dotrę w dobrym humorze, wiadomix, mała rzecz, a cieszy.
Wstałam ciut później niż zwykle, wśród potomstwa nastroje typu sturm und drang, Młody do szkoły nie pójdzie, bo nie, domaga się mierzenia temperatury. Mierzymy na odwal się, ojciec dzieciom pakuje latorośle do samochodu i jadą. Przypominam mu jeszcze, że musi je też odebrać, bo ja się umówiłam na przegląd samochodu. I na wymianę opon. Na zimowe, jakby się ktoś zastanawiał, wiosennych nie posiadam. No to siup, śniadanko i lecę po te okulary, no miód malina, takie mam nowe, przeglądam się we wstecznym i co ja tam widzę? Otóż kurna foteliki widzę! A co widzieć powinnam? Powinnam widzieć opony do wymiany. Te co to je w garażu trzymam…
Wracam po opony. Kosztuje mnie ta operacja kolejny konieczny przystanek, gdyż świeci się rezerwa. Zajeżdżam więc na stację w strugach deszczu, z budynku bieży do mnie śmiało miłe chłopięcie, oferuje pomoc w tankowaniu. Fantastycznie, do pełna proszę, przynajmniej nie zmoknę, zacina okrutnie, mimo zadaszenia. Chłopina proponuje jeszcze, że może mi płynu do spryskiwaczy dolać i w sumie ma rację, jakiś czas temu się skończył i ciągle zapominam dolać. Nabywam więc płyn drogą zakupu i wracam do miłego obsługenta, który w tym czasie mocno głowi się jak zamknąć wlew paliwa. Knuje i knuje, uspokajam więc, że zamknie się samo, jak poszłam to zabrałam kluczyk, ale już jestem i za chwilę się samo domknie. I że proszę, płyn, co to go chciał dolewać. Zwalniam zamek od maski, chłopina stoi z tym płynem i patrzy. No to idę mu otworzyć. Ten dalej patrzy, wyraźnie czegoś szuka. Otwieram mu zakrętkę i pokazuje gdzie wlewać, cieszy się. Tylko ma kłopot z odkręceniem. Instruuję, że to trzeba tak kluczykiem tutaj, ale ja kluczyka nie mam, bo karta. Jakoś dajemy radę. Leje. Leje, leje. Co chwila patrzy czy jeszcze lać. Leje, leje, patrzy. Leje, patrzy, patrzy, leje. Nie wiem co on tam widzi, ale patrzy sobie. I leje. W końcu nie wytrzymuję i mówię, że i tak się cały nie zmieści, więc już dziękuję i sobie pojadę. W tej sytuacji oddaje mi chłopina resztkę płynu, informuje, że on nowy jest i pyta czy mi może szybki umyć. No miło, ale tego, w trakcie ulewy tego typu usługa wydaje się ciut bezzasadna. Ale nadal miło, że pyta. Nowy jest, wyraźnie przejęty. Nowe jest zawsze trochę trudne, pogubić się można, wiem, rozumiem.
W pracy jak to w pracy, zanim zdążę jednego maila przeczytać już czeka pierdyliard innych, co jeden to pilniejszy. I tak się w tym pracowaniu zatracam, że nawet obiadu nie ma kiedy zjeść, bo już jest pora jechać z tymi oponami do wymiany, a w międzyczasie okazuje się, że Młody rzeczywiście dostał w szkole gorączki. Szlag!
No ale jadę, opony, przegląd, trzeba załatwić i będzie z głowy.
A teraz mam chwilę, bo to trochę potrwa. Siadłam, mam kawę i wraca do mnie jedna dzisiejsza rozmowa. Uwaga, teraz będzie coaching, osoby uczulone proszę przerwać czytanie, względnie przywdziać odzież ochronną. I okulary. Mówiłam Wam już, że mam nowe? Fajne są.
Sprawa ma się w skrócie tak:
Ja: – Skąd bierzesz pewność siebie?
M: – Z doświadczenia.
Ja: – Chcesz coś zmienić, czego potrzebujesz do tej zmiany?
M: – Czasu!
Ja: – Do czego jest Ci potrzebny ten czas?
M: – Do nabrania pewości siebie.
Ja: – Ale przecież pewność siebie przychodzi z doświadczeniem, po co Ci doświadczenie w tym co chcesz zmienić? Przecież nie chcesz już tego robić.
Cały ten dialog wybrzmiewa we mnie do teraz. Ja też chcę coś zmienić. I też sobie mówię, że jeszcze nie teraz, że nie jestem teraz gotowa, że potrzebuję czasu.
Posiedzę więc z tą kawą, poczekam na nowe opony i zastanowię się do czego jest mi ten czas potrzebny. Bo przecież nie nauczę się nowej rzeczy robiąc rzeczy stare. Bo nie będę wiedziała jak jest z nową rzeczą dopóki tkwię w starej. Bo skoro już wiem, pewna jestem, że chcę zmienić to czemu tego nie robię?
Trochę wiem czemu, bo lepsze złe i znane, niż nowe nieznane. Bo opór to pierwsza reakcja na zmianę. Bo nikt o zdrowych zmysłach nie rzuca się z entuzjazmem na nowe wyzwania tylko dlatego, że mu jakiś, pożal się Boże, coach powiedział, że magia zaczyna się poza strefą komfortu. Bo magia strefy komfortu jest bardzo silna. Komfortowa jest.
Skoro dotarłaś miła czytelniczko aż tutaj, to mam nadzieję, że uśmiechnęłaś się choć raz na moje poranne historie. A teraz idź weź coś zmień w swoim poniedziałku. Miłego tygodnia!